Będąc w tym roku na wakacjach i odwiedzając w Międzyzdrojach Woliński Park Narodowy miałem nadzieję na kilka fajnych ujęć żubrów, jeleni i orła, które mieszkają tam w zagrodach. Nie spodziewałem się jednak, że spotkam tam dziką sarnę. Przystanęła sobie niedaleko szlaku turystycznego, między drzewami, wśród krzaczków jagody i skubała leśne runo, niewiele robiąc sobie z obecności ludzi. Udało mi się podejść do niej na kilkanaście metrów, zanim umknęła w las. Oczywiście sfotografowałem ją nim to zrobiła. Uwielbiam obserwować dzikie zwierzęta w ich naturalnym środowisku – najlepsze zoo wypada blado przy takim niesamowitym przeżyciu. Chociaż ta wolińska sarna sprawiała wrażenie bardziej przyzwyczajonej do ludzi niż te, które widywałem na dolnym śląsku, to jest to coś, czego nie zapomnę.
Wakacje mijają szybko, jeszcze szybciej urlop. Wraca szara rzeczywistość, codzienność. Na szczęście są zdjęcia, dzięki którym można jeszcze na trochę wrócić do chwil beztroski. Ja tych zatrzymanych w miejscu momentów, czyli fotografii, przywiozłem trochę ze sobą i będą pewnie przez jakiś czas się tu pojawiać. 🙂
.
Dzisiejsze zdjęcia to wieczorna plaża w długiej ekspozycji i czarno-białym ujęciu.
Dziś jest 73. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Z tej okazji publikuję zdjęcia pomnika Małego Powstańca w Warszawie, które zrobiłem dwa lata temu podczas zwiedzania tego miasta.
W ubiegłą sobotę wybraliśmy się na wspinaczkę na górę Ślężę (717,5 m n.p.m.). Szczerze mówiąc wycieczka dała nam w kość, bo 6 km spaceru pod górę, czasem bardzo stromo, kilkakrotnie w deszczu, to już coś dla mieszczucha. 🙂 Mimo to było warto, nie tylko dla widoków panoramy ze szczytu, bo górski las okazał się równie piękny, szczególnie gdy siąpił deszcz, a między drzewami prześwitywały promyki słońca.
Wszystko zaczęło się, gdy (prawdopodobnie na urodziny, może na komunię) dostałem aparat. Był to Premier PC-664 DX, prosty kompakt na film małoobrazkowy.
Niedawno, odwiedzając rodzinne strony, znalazłem właśnie ten aparat i album z pierwszymi zdjęciami nim wykonanymi. Niestety nie zachowały się same klisze i zostały mi tylko kiepskiej jakości wydruki z tego albumu.
Ponieważ interesuję się ornitologią, to nieraz zdarzało mi się specjalnie wychodzić na „polowanie” na ptaki. I nieraz zdarzało mi się wracać z takiej wyprawy z niczym. Tymczasem dzisiaj, podczas zwykłego spaceru po parku z żoną (która to pierwsza wypatrzyła bohatera dzisiejszego wpisu), niemalże wszedł mi pod obiektyw ciekawy okaz, do tego podlegający ścisłej ochronie gatunkowej. Mowa o kokoszce zwyczajnej, zwanej też kurką wodną, a ta z moich zdjęć jest najprawdopodobniej samcem – ciężko to określić wizualnie, bo nie widać u tych ptaków dymorfizmu płciowego, ale właśnie teraz mają one okres lęgowy, podczas którego samiec opiekuje się potomstwem. A kurka, którą sfotografowałem nerwowo kręciła się po szuwarach wydając dźwięki wskazujące na zaniepokojenie. Zupełnie jakby w tych zaroślach było gniazdo.
Gdy wypatrzyłem tę małą gąsieniczkę i zacząłem robić jej zdjęcia, wisiała bezwładnie na niteczce i kręciła się na wietrze. W pewnym momencie jednak się przebudziła, wspięła na nadgryziony już liść, na którym wisiała i wznowiła jego konsumpcję.
Ostatnio głośno zrobiło się o murze wrocławskiego zoo, a dokładniej o muralu na nim. Serca ludzi podbił 85-letni malarz – Jerzy Wołoszynowicz – który samodzielnie odnawia malunki, przedstawiające różnorakie zwierzęta. Ruszyła nawet zbiórka pieniędzy na stronie Pomagamy.im, dzięki której można wspomóc finansowo dzieło artysty. Ostatni raz mural odnawiany był dwa lata temu i tak się składa, że uwieczniłem wtedy tę pracę.
Tego chrząszcza zauważyłem z daleka, bo nie dość że jest posiadaczem bardzo błyszczącego pancerza o rzucającym się w oczy kolorze, to jeszcze wygrzewał się w słońcu na liściu drzewa i to niemalże na wysokości oczu. Aż prosił się o zdjęcie. Niestety nie potrafię dokładnie oznaczyć jego gatunku.
Będąc ostatnio w Poznaniu odwiedziłem tamtejsze ZOO (więc możecie się spodziewać kilku wpisów o tamtejszych zwierzakach), gdzie trafiłem na ciekawe gryzonie. Niektóre były ogromne, inne wręcz niedorzecznie malutkie, ale najbardziej mnie zaciekawił pręgowiec.
Pomijając już fakt, że ma bardzo ładne, pasiaste futerko, zaciekawiła mnie jego angielska nazwa – chipmunk. Czy nie kojarzy Wam się to z czymś? Mi od razu przypomina się „Alvin and the Chipmunks”, czyli oryginalny tytuł animacji znanej u nas jako „Alvin i Wiewiórki”. Więc, jeśli tłumacz przełożyłby to na nasz język dosłownie, to brzmiałoby to jak tytuł tego wpisu. 😀 Ale muszę uspokoić purystów językowych – to tłumaczenie jest jak najbardziej poprawne, bo pręgowce należą do wiewiórkowatych. 😉
Poza tymi sympatycznymi gryzoniami publikuję dzisiaj również zdjęcia jednych z najmniejszych myszowatych na świecie – myszy karłowatej i badylarki. Ich rozmiar można porównać do widocznych na zdjęciach pestek dyni i ziaren kukurydzy.
Spacery po większych i mniejszych miasteczkach świata, widziane moimi oczami. Zapiski z włóczęg i podróży, a czasami obrazki ze zwykłego życia na emigracji.